2 miejsce w konkursie na opowiadanie z ulubionego systemu bitewnego/rpg zorganizowanym przez WARBAND w styczniu 2021 roku. Poniższy utwór zostaje zaprezentowany w oryginalnej formie. Życzymy przyjemnego czytania :)
Łucznik
3016 r. Trzeciej Ery
Ziemia zadrżała. Oilina obudził żwir spadający mu na twarz. Przez zaspane oczy zobaczył swoich towarzyszy, którym także przerwano sen.
- Która godzina? – zapytał jeden z nich.
- Chyba już świta – usłyszał odpowiedź dochodzącą gdzieś z głębi zrujnowanej budowli.
- Orki nigdy nie dadzą nam pospać. Nawalają kamieniami od samego rana!
Oilin powoli przetarł oczy i podniósł głowę. Ukradkiem zerknął na swoją torbę, na której położył niegdyś granatowy płaszcz – teraz poplamiony krwią, błotem i poszarpany. Przez sekundę wspomniał jego schludność, kiedy niecałe 10 dni wcześniej, na polecenie samego lorda Duinhira, maszerował z oddziałem 50 łuczników ze swojego domu w Dolinie Czarnego Korzenia do Osgiliath. Gondor potrzebował pomocy. Trwała wojna, a żołnierzom brakowało doświadczenia. Otrząsnął się z tej myśli.
W Dolinie i tak nigdy nie był za czysty – pomyślał.
Kamienna, dwupiętrowa ruina stała po zachodniej stronie rzeki Anduiny. Kiedyś musiało to być piękne miasto – mówili wcześniej łucznicy.
Oilin powoli wstał, zapiął skórzaną kurtkę, przypiął pelerynę i założył na plecy kołczan.
- Jak myślisz, co dziś wymyślą Gondorczycy? – zapytał jego dobry przyjaciel Arthir. – Od kiedy orkowie zepchnęli nas na drugą stronę rzeki 3 dni temu, tylko się bronimy. Chyba czas na jakiś atak.
Gdy Oilin chciał odpowiedzieć, wielki głaz z katapulty przeleciał nad ich budynkiem i uderzył w sąsiedni. Rozległ się potężny huk. Ściana runęła. Tumany kurzu wzbiły się w powietrze, dusząc wszystkich dookoła.
Oilin po chwili spojrzał na przyjaciela i wydusił z siebie tylko aprobujące:
- Yhym.
- Mam ochotę ubić jakieś ścierwo! – zakrzyknął nagle Feilin. Najmłodszy z całego oddziału. – Mam dosyć tych machin!
- Spokojnie, młody. Jak my wszyscy. Nie pal się tak do walki, bo wypuścisz strzałę za wcześnie – usłyszał odpowiedź jednego z towarzyszy.
Kilku innych roześmiało się pod nosem. Feilin zagryzł wargi i zamilkł.
Oilin rozciągnął się i poruszał ramionami. Był wysokim, silnym i młodym mężczyzną. Miał 25 lat. Sięgnął po swoją pochwę z mieczem. Zanim przypiął ją do pasa, pociągnął za rękojeść broni. Wysunął lekko głownię i sprawdził jej ostrość. W zamazanym odbiciu od metalu dostrzegł, że nie golił się od przybycia, a jego ciemne blond włosy jakby poczerniały. Wychowanie i trening łuczniczy w Dolinie nie były łatwe, więc niezbyt się przejął. W głębi duszy marzył jednak o tym, aby się umyć.
Słońce powoli wysuwało się znad zniszczonych dachów, a oddział kończył pakować rzeczy.
- Hej! - krzyknął ktoś z ulicy. - Mornańczycy?
- Tak – odpowiedziało naraz kilku łuczników.
Z kurzu wyłoniła się postać Gondorczyka odzianego w zbroję płytową. Nie miał hełmu, a jego spocone włosy przewiązane były przekrwionym bandażem.
- Dobrze. Kapitan chce was widzieć. Znaczy się… waszego dowódcę.
- Nie żyje – odpowiedział pierwszy żołnierz z brzegu. - Strzała trafiła go między oczy rankiem 7 dni temu.
- … w takim razie zastępcę kapitana – powiedział rozkojarzony goniec.
- Też nie żyje. Został na drugim brzegu, jak się wycofywaliśmy.
- I nie macie dowódcy?
- Nie. Uznaliśmy, że to przynosi pecha.
- To kogoś wybierzcie!
Zapadła niepokojąca cisza. Łucznicy spoglądali się na siebie nerwowo.
- Dobra, ja pójdę – oznajmił Oilin. – Ktoś musi… – szepnął sam do siebie. – Przekażę Wam później rozkazy.
Oilin złapał w rękę swój zadbany, solidny łuk. Zapowiada się długi dzień – pomyślał w duchu.
Rozkazy
Oilin przeszedł przez duże, drewniane drzwi. Budynek kapitana znajdował się kilka przecznic dalej. Był raczej w dobrym stanie. Kapitan, mężczyzna w średnim wieku, stał w sali, która kiedyś była zapewne jadalnią. Na dużym stole rozłożono figury symbolizujące siły Gondoru w Osgiliath. Zauważając wchodzącego łucznika, kapitan zaczął:
- Kim jesteś?
- Oilin. Z Mornanu.
- Gdzie twój dowódca, Tenhir?
- Poległ 7 dni temu. Jego zastępca... kilka dni po nim.
Na twarzy kapitana pojawiło się niezadowolenie.
- Masz jakieś doświadczenie? – zapytał.
- Dwa lata służyłem w garnizonie portowym w Dolinie. Ataki korsarzy były dość częste.
- Szuje z Umbaru – wtrącił kapitan.
- Brat już ponad rok walczy w południowym Ithilien.
- Dają popalić Haradrimom – dopowiedział ponownie. – Hmm… dobrze, niech będzie. Mianuję Cię dowódcą Twojego oddziału.
To spadło jak grom z nieba. Oilin przełknął ślinę i zaklął w duchu.
- Sytuacja wygląda tak – zaczął kapitan – większość przepraw przez Anduinę jeszcze stoi, a Denethor ani śni o oddaniu drugiego brzegu rzeki. Zresztą mamy tam jeszcze sporo terenu pod kontrolą. Niestety, my zostaliśmy wypchnięci. Trzeba to zmienić. Za godzinę ruszamy z kontratakiem. Wszyscy pójdą mostem. To ma być błyskawiczne. Orków przybywa. Po drugiej stronie musicie dotrzeć do placu i odbudować nasze barykady. Dopiero potem puszczę resztę żołnierzy.
- Rozumiem – odparł Oilin.
- Ilu masz ludzi? - zapytał kapitan.
- 28.
- Mało… ale musi wystarczyć. Moi łucznicy też strasznie szybko znikają albo wcielają ich do Strażników – zamyślił się dowódca. - Idziecie z setką zbrojnych. Drugie tyle w posiłkach. Trzymajcie się za tarczami. I pokażcie, na co was stać.
- Tak jest! – krzyknął Oilin i opuścił budynek. Na zewnątrz gondorski goniec złapał go za ramię i powiedział:
- Strzelajcie celnie i proszę... osłaniajcie moich przyjaciół.
- Zrobimy, co się da – odparł niepewnie Oilin. W głębi serca niepokoiła go już jednak myśl o przywództwie. Że też musiałeś wychodzić przed szereg... – pomyślał.
Kontratak
Pięćdziesiąt minut później wszyscy chowali się już w budynkach położonych najbliżej mostu. Nastroje były ponure. Oilin przekazał rozkazy swoim towarzyszom, lecz ich bardziej przejęła informacja o jego awansie. Nie było jednak sprzeciwów. Nie było też radości. Wszyscy raczej mu współczuli. Patrzyli na niego jak na ducha.
Każdy czekał na dźwięk rogu. Gondorczycy dopinali pancerze, wiązali buty i zacieśniali paski. Niektórzy się modlili. Innych pochłaniał strach. Wiedzieli, że nie czeka ich żadne współczucie. Mornańczycy sprawdzali cięciwy, układali strzały w kołczanie i nerwowo ściskali łuki.
- Obym nie musiał wyjmować ostrza. Wolę trzymać się na dystans – powiedział jakiś głos z tłumu.
Do Oilina podszedł Feilin.
- Czyli teraz ty jesteś naszym kapitanem – rzekł przerywanym głosem.
Oilin skinął tylko głową.
- Może jakaś przemowa?
Oilin nie wiedział, co powiedzieć. Ta sytuacja była dla niego obca. Może faktycznie powinien pocieszyć żołnierzy...
- To... to może ja zadam pytanie – rzekł nerwowo Feilin. – Dlaczego zgłosiłeś się do oddziału?
Oilin popatrzył na przerażoną twarz młodego łucznika. Zbierał myśli. Chciał mu dodać odwagi. Już otworzył usta, gdy nagle:
- RYYY!! – zabrzmiał róg.
- Do ataku! – krzyczeli żołnierze.
- Za Gondor!
- Odbić miasto!
Z ruin wybiegło mnóstwo zbrojnych. Ulica szybko się zapełniła. Oilin zdążył tylko krzyknąć:
- Biegniemy! Strzelajcie celnie. Za Dolinę!
Łucznicy zasłonili usta charakterystycznym, niebieskim materiałem i wybiegli, krzycząc razem z innymi. Zrobił się mały tłum, który jednak szybko posuwał się do przodu. Niektórzy byli już na drugim brzegu. Oilin z oddziałem dotarli właśnie na środek mostu, kryjąc się za tarczami zbrojnych. Zobaczyli ruiny po drugiej stronie
i ciemne postaci przebiegające chaotycznie przez ulicę. Nie potrafili dostrzec, czy wywiązała się jakaś walka. Nagle strzała wbiła się w tarczę jednego z żołnierzy obok Oilina. Potem kolejna. I kolejna. Kilka rzędów dalej rozległ się krzyk. Ktoś został ranny. Sekundę później kolejna strzała wleciała w tłum i trafiła żołnierza z Minas Tirith w szyję. Zwalił się z nóg w mgnieniu oka, martwy.
- Strzelają z okien! O tam! – krzyknął jeden z łuczników.
Mornańczycy bardzo szybko wypuścili swoje strzały. Oilin przyglądał się wszystkiemu uważnie i pilnował, by wszyscy trzymali się głównych sił. Wtedy zobaczył orka wychodzącego na balkon w jednej z kamienic. Jakieś 100 kroków od niego. Błyskawicznie sięgnął po strzałę. Napiął cięciwę. Wypuścił. Grot trafił w pierś, a ork zwalił się na ulicę z drugiego piętra.
Kiedy wszyscy przekroczyli rzekę i pędzili w stronę placu, orkowie dosłownie wylali się na nich z bocznych uliczek. Stwory wielkości człowieka, ale bardziej krępe, garbate, oślizgłe i powykrzywiane. Walczyły często tępą bronią, mając na sobie słabej jakości pancerz. Ale biły się z zawziętością
i nienawiścią. Teraz z zaskoczenia przełamały szyk. Wbiegły w szeregi. Część łuczników musiała dobyć mieczy. Walka była zawzięta.
- Utrzymać linię! – ktoś krzyknął.
- Zablokować uliczki!
Oilin wypuścił kolejną strzałę w kierunku nacierającego z okna wroga, zabijając go na miejscu. Wtedy kątem oka dostrzegł, że jednego z łuczników atakuje ork. Zardzewiała włócznia z wielką siłą przebiła skórzany pancerz. Mornańczyk klęknął, wypuścił z ręki miecz i dławił się krwią. Oilin bez zastanowienia dobył broni i ściął głowę kreaturze, która nadal stała nad ranionym przeciwnikiem. Łeb potoczył się po bruku. Truchło opadło. Wtedy Oilin zobaczył, że tym ranionym żołnierzem był Feilin. Chwycił go mocno i oparł na kolanach. Z młodego człowieka szybko uchodziło życie. Zrobił się blady. Mamrotał.
- Feilin, trzymaj się! Zaraz Ci pomożemy! – krzyczał Oilin. Widząc jednak beznadziejność sytuacji i zawieruchę dookoła, powiedział:
- Pytałeś, czemu tu jestem… mój brat też walczy! Ojciec zginął, broniąc nas przed korsarzami. Jest wojna, a zło wygra nawet wtedy, gdy dobrzy ludzie po prostu nic nie zrobią!
Feilin skupił się na swoim dowódcy. Jakby się uśmiechnął. – Dobra przemowa, kapitanie – powiedział ledwo i wypuścił powietrze po raz ostatni.
Oilin poczuł wtedy, co to naprawdę znaczy dowodzić. Obwiniał się. I nigdy nie zapomniał twarzy tego narwanego chłopaka...
Atak się powiódł. Zdobyto i utrzymano plac. Walki w Osgiliath trwały jednak nieprzerwanie. Kiedy 10 dni później oddział zaledwie 15 łuczników wracał do Doliny, nikt nie był już taki sam. Oilin szczególnie. Przełamał jednak nieszczęśliwą passę i zdobył serca podkomendnych. W głębi swojego czuł, że musi walczyć dalej. I że chcąc nie chcąc, kiedyś zapewne wróci do Osgiliath.